Lista życzeń
Koszyk
Twój koszyk jest pusty
Kontynuuj zakupy

Karmienie piersią (1175 Wątki)

Początkowe trudności

Data utworzenia : 2013-04-09 19:41 | Ostatni komentarz 2018-01-03 20:52

Redakcja LOVI

20853 Odsłony
53 Komentarze

Da się je przezwyciężyć, choć wymaga to trochę cierpliwości. Problemy w karmieniu piersią na początku laktacji ma wiele kobiet. Jeśli tylko otrzymają fachową pomoc i wsparcie bliskich, mogą karmić jeszcze długo.

2013-04-11 16:58

Zgadzam sie z wami. początek karmienia jest ciężki! bolące brodawki, krwawiące, naderwane! ból niesamowity! i jeszcze nawał mleczny myślałam że nigdy sie nie skończy! na początku nie mogłam używać laktatora ani ręcznego ani elektrycznego! wiec całe dnie i noce ściągałam ręcznie! oczywicie przystawiałam syna co 2 godziny regularnie co do minuty, ale on ściągał mniej niż było w moich piersiach! ale udało się i 6 miesięcy karmiłam! teraz kiedy odwiedzam mamy i widze ich poronione, krwawiące piersi to je rozumiem. i daje im wiele ciepłych słów i zawsze mówię że to się skończy i bedzie tylko lepiej!

2013-04-10 13:50

U nas wszystko zaczęło zaczęło się bardzo ładnie. Córka ciągnęła cyca jak szalona. Już na sali porodowej, kiedy położono mi ją na brzuchu ssała mleko prawie całe te dwie godziny. Patrzyłam na nią i byłam dumna i szczęśliwa. Potem w nocy budziła się ładnie na jedzenie. W kolejnych dniach zaczęły się jednak problemy z ilością pokarmu. W zasadzie najpierw z obolałymi brodawkami. Pierwsze chwile, kiedy mała łapała pierś były bardzo bolesne. TE pierwsze sekundy ssania doprowadzały mnie do łez. Na szczęście po kilku dniach ból minął... brodawki przyzwyczaiły się do swojej nowej roli. Ale odszedł jeden ból to przyszedł drugi. W domu przywitał nas nawał pokarmowy. Moje piersi nie mieściły takiej ilości pokarmu:( Córka nie mogła ssać, mleko ją zalewało, tryskało na lewo i prawo. Przy jedzeniu mała dławiła się i krztusiła a czasem nie mogła też złapać brodawki bo była tak nabrzmiała. Piersi bolały, były spuchnięte, gorące... Położna na kontroli kazała odciągać przed i po karmieniu. Mówiła, że już tylko krok dzieli mnie od zapalenia piersi. Niestety nieumiejętne odciąganie zamiast pomóc doprowadziło mnie do nadprodukcji pokarmu. Udałam się więc do poradni laktacyjnej. Tam otrzymała porady jak prawidłowo współpracować z laktatorem. Odstawiłam herbatki laktacyjne, zaczęłam prawidłowo odciągać pokarm, przystawiać małą znacznie częściej, choćby po to, zeby się napiła. Do tego masaże woda pod prysznicem i okłady z lisci kapusty. Po kilku dniach sytuacja się unormowała. Ale łatwo nie było. Ból, strach, ze córka się nie najada bo je po kilka minut, że zaraz się zakrztusi, że w końcu nie będzie chciała już ssać. Do tego ciągłe kapanie z piersi, trochę mnie to przerosło. A najgorsze, ze nawał zamiast trwać te dwa trzy dni trwał grubo ponad tydzień. Potem były jeszcze małe guzki w piersiach związane z zalegającym pokarmem. Ale na tym nasze problemy z karmieniem się skończyły. Nieoceniona okazała się pomoc położnej z naszej poradni laktacyjnej. Jesteśmy jej z córką niesamowicie wdzięczne:) A przygoda z karmieniem trwa już ponad rok:)

2013-04-09 22:43

U mnie też były dość ciężkie początki. Córkę przykładałam głównie do prawej piersi, bo tu umiałyśmy się zgrać. Z lewą było gorzej. Złe przystawianie skończyło się poszarpanym do krwi sutkiem. Każde karmienie zaczynałam modlitwą, kończyłam ze łzami w oczach, czasami obiecując sobie, ze to ostatni raz, gdy karmię piersią. Wyrzuty sumienia z tego tytułu siadały na psychę i miałam problemy z laktacją. I tu z pomocą przyszły mi nakładki Lovi, które polecono mi w szkole rodzenia. Gdyby nie one, już po 4 tygodniach skończyłabym całą zabawę. Ukłon też w stronę pani doktor z poradni laktacyjnej, bo to dzięki niej znalazłam w sobie siły, by nauczyć córkę dobrego łapania sutka, a sama nauczyłam się poprawnie przystawiać małą do piersi.

2013-04-09 21:43

Zgadza się, ja byłam bardzo zawzięta:) Nie wiedziałam, dlaczego gdy urodziłam wszyscy życzyli mi dużo cierpliwości i wytrwałości...Teraz już wiem:) Gdy przystawiałam synka do piersi i nie miałam jeszcze tak dużo pokarmu synek płakał i się denerwował, mąż mówił: "kochanie dajmy mu butelkę, naje się i będzie spokojny" ale ja wiedziałam, że czym częściej będe synka przystawiać do piersi tym będę miała więcej pokarmu, musiałam ten ciężki okres jakoś przetrzymać i się nie poddawać. Nie powiem było ciężko... z jednej strony ja byłam bardzo osłabiona po porodzie, zmęczona, ale chciałam karmić piersią, z drugiej strony mąż, który ciągle mówił mi, żebym poszła małemu zrobić butelkę bo jest głodny. Naprawdę potrzeba wiele cierpliwości, ale opłaciło się, teraz jestem dumna i zadowolona, że przetrwałam ten najgorszy moment:)

2013-04-09 20:01

W czasie mojej długiej przygody z karmieniem przeszłam prawie wszystko:-) Ominęły mnie tylko wklęsłe brodawki i ropień piersi. A tak standardzik: bolesne, poranione sutki, nawał pokarmu, zastój pokarmu, zapalenie piersi, niedobór pokarmu, znowu nawał pokarmu, ale było naprawdę warto tak długo karmić. Grunt to się nie poddawać. Myślę, że większość karmiących mam to przechodzi. Wiele zależy od stosunku personelu szpitalnego do karmienia. Zarówno ten co od razu wciska butelkę, jak i ten co jest betonem i terrorystą laktacyjnym mogą zniechęcić do karmienia piersią. Mam wrażenie, że niestety u nas karmienie piersią jest traktowane jako obowiązek i to powoduje silny stres który utrudnia karmienie i powoduje problemy z laktacją. Martwi mnie również język, którym mówi się do kobiet, zamiast pozytywny, wspierający to napastliwy i straszący. To przykre. Moim zdaniem przydałaby się edukacja psychologiczna osób zajmujących się pomocą laktacyjną o wsparciu emocjonalnym karmiących mam, bo problem z karmieniem zazwyczaj jest w głowie kobiety i jest bardzo związany z emocjami. Szczególnie gdy sam temat karmienia wywołuje w Polsce tyle emocji. Może taka edukacja jest, ale z opowieści moich koleżanek niestety często wychodzi czarny obraz pomocy laktacyjnej. Jeśli się przychodzi po pomoc w karmieniu i zostaje się na wstępie obsztorcowanym za brudne buty a potem się słyszy, że "jak się chce karmić, to trzeba cierpieć" to ręce opadają. Oby takich historii było jak najmniej. Na szczęście zdarzają się też wspaniali doradcy, co i pocieszą i uspokoją. Ja miałam przyjemność na dwie takie panie konsultantki trafić. Złote kobiety:-) Ufff, jest światełko w tunelu.