Karmienie piersią to dla mnie jedna z najcenniejszych lekcji, jakie dostałam od życia...
W odbiciu lustra na toaletce widziałam malutką dłoń poklepującą moją pierś. Słyszałam cichutkie pomruki, będące wyrazem zadowolenia i następujący po nich równy oddech - znak, że mój śliczny niemowlak spokojnie zasnął. Nie byłam specjalnie zmęczona. Przełożyłam małą do łóżeczka, zrobiłam sobie relaksującą kąpiel, przygotowałam zdrową kolację, poczytałam trochę literatury z klasyki światowej, spędziłam czas z mężem. I poszłam spać o całkiem rozsądnej porze.
I obudziłam się.
Obudziłam się ze swoich szalonych (jak się później okazało) wyobrażeń odnośnie karmienia piersią.
Wydawało mi się, że jestem świadoma. Że dobrze przygotowałam się do tematu karmienia piersią. W końcu byłam najpilniejszą uczennicą na szkole rodzenia, bibliofilem pochłaniającym książki i broszury o karmieniu naturalnym, w teorii ekspertem. Miałam nie być jak te wszystkie inne leniwe matki, którym po prostu się nie chciało i dały butlę. Miałam ze spokojem pokonywać wszystkie trudności, opanowywać kryzysy, nawały i zapalenia. Miałam być idealną matką karmiącą, bo przecież… tak wiele wiedziałam.
I nie byłam.
Poległam na praktyce.
Sądziłam, że potrafię sobie wyobrazić, jak trudne może być karmienie piersią i macierzyństwo w ogóle. I że to, co miało być takie cudowne, okaże się koszmarem.
Pierwsza córka przyszła na świat w wyniku cięcia cesarskiego. Malutka - 2,5 kg. Odetchnęłam, że cała i zdrowa, a trudna ciąża już za mną. Pokazali mi ją na sekundę i zabrali. Do pierwszego karmienia przyjechała z opróżnioną w połowie butelką - absolutnie nie chciała złapać piersi. Szukałam pomocy gdzie tylko się dało, siadałam do karmienia pomimo okropnego bólu głowy i ramion po cesarce, budziłam zasypiającą po włożeniu piersi do buzi córeczkę, odciągałam mleko po kilka razy dziennie i… W związku z brakiem przyrostu wagi i żółknącą skórą małej dostałam polecenie dokarmiania mieszanką.
Poczułam się jak najgorsza matka świata. Miałam żal do siebie, do świata i do córki, że nie chce porządnie ssać. Rodzicielstwo było dla mnie tożsame z karmieniem. Tak bardzo chciałam i pewnie dlatego nie wyszło.
Karmiłam piersią “inaczej” przez cztery trudne miesiące - po tym czasie odpuściłam, odłożyłam laktator i włączyłam mieszankę na dobre.
Karmienie piersią potraktowałam jako życiową porażkę. Starałam się o niej zapomnieć.
Temat powrócił, kiedy na świat miała przyjść moja młodsza córka. Dałam sobie spokój z teorią. Założyłam, że zrobię wiele, aby udało się karmić piersią, ale nie za wszelką cenę (w końcu miałam już jedną wspaniałą córkę - i wcale nie było po niej widać, że częściowo karmiona mieszanką ;)). Zaplanowałam “walkę” na jeden intensywny miesiąc (poprosiłam w tym czasie o pomoc rodziców), po tym czasie, w razie niepowodzenia, miałam odpuścić.
Cesarka się powtórzyła, ale personel szpitala od razu przekazał córkę mężowi do kangurowania, a następnie mi do pierwszego karmienia. Mała ssała nieprzerwanie przez dwie godziny. Szybko się uruchomiłam, od pierwszej nocy sama zajmowałam się dzieckiem i karmiłam je wyłącznie piersią. Po drodze było trochę trudności, ale już nie brałam ich tak bardzo do siebie. Bolało jak nie wiem co, nawał nie chciał przyjść, nie chciało mi się znowu karmić, ale robiłam to, bo jeszcze bardziej nie chciało mi się myć butelek.
Udało się przetrwać pierwszy miesiąc, a potem kolejne!
Jest dobrze!
W odbiciu lustra na toaletce widzę malutką dłoń poklepującą moją pierś. Słyszę cichutkie pomruki, będące wyrazem zadowolenia i następujący po nich równy oddech - znak, że mój śliczny niemowlak spokojnie zasnął. Jestem zmęczona jak nie wiem co. Wykonuję skomplikowany taniec “przełóż-to-dziecko-jakimś-cudem-do-łóżeczka”, odgarniam nogą leżące na drodze do łazienki zabawki, na wpół przytomna biorę prysznic, a potem momentalnie zasypiam. Dziś wyjątkowo przed zaśnięciem mobilizuję wszytkie siły, aby wziąć udział w konkursie Lovi i mieć o czym rozmyślać podczas kolejnych karmień :).
I to jest moja obecna rzeczywistość, trochę planowana, trochę nie - jak w życiu. I akceputję to. Ale tej akceptacji nauczyłam się podczas dwóch zupełnie różnych mlecznych ścieżek. Nauczyłam się, że nie wszystko zależy ode mnie, choć wiele mogę. Że natura jest wspaniała, ale nieprzewidywalna i trzeba spróbować się z nią porozumieć, zamiast walczyć. Że początki są najważniejsze. Że trzeba wytrwałym, ale znać umiar.
Że może wcale nie jestem taką złą matką.
I że karmienie piersią nadal jest dla mnie przede wszystkim ważną lekcją, z której nigdy nie zwiałabym na wagary.