Lista życzeń
Koszyk
Twój koszyk jest pusty
Kontynuuj zakupy

Ciąża i poród (2197 Wątki)

Mój poród

Data utworzenia : 2013-01-14 23:25 | Ostatni komentarz 2017-12-14 15:46

destiny_89

18904 Odsłony
126 Komentarze

Tutaj podzielmy się wrażeniami ze swojego porodu. Jaki był? Ile trwał? Czy wszystko przebiegło bez komplikacji?

2015-10-29 20:00

jamartynam dokładnie, mi wszyscy powtarzali po porodzie: zobaczysz, ten ból jest do zapomnienia, zapomnisz i zaraz będziesz chciała mieć drugie dziecko. Bo jakby nie patrzeć to te kopniaki, to falowanie brzucha i ogólnie świadomość, że KTOŚ jest w środku, to bardzo miłe uczucie. Tęsknię za tym, serio! :) Ja starałam się np całą ciążę nie czytać o porodach, ale w pewnym momencie natknęłam się na książkę "Ciąża i poród bez obaw" Czarnawska-Iliev Iga i jakoś mnie to podniosło na duchu, te teksty i w ogóle. A jedyną historię, którą sobie wzięłam do serca, to poród dobrej znajomej. Pięknie to opowiedziała, nie straszyła. Miałam już mniej więcej pogląd, że poród może być spokojny, że wcale nie musi być tragedii. Ale w głębi siebie i tak się bałam, wiadomo, lęk przed nie znanym. Ale nie pokazywałam tego, nie mówiłam o tym nikomu. Co do samego porodu, to fakt, też się cieszę, że partner był ze mną, bo położna znikała i się pojawiała. Rodziłam w boksie, więc za ścianką (wydawało mi się, że była dość gruba, hm. jakby z cegieł, ale partner mnie uświadomił, że to był parawan :D haha, nie wiem skąd ja to wzięłam) leżała kobieta.. Trochę mi teraz głupio, że się tak darłam, ale co ja mogłam poradzić. Parcie jak dla mnie było najgorsze, bo tak jak już pisałam, niby już, ale jeszcze trochę. W pewnym momencie chciałam, żeby mi cesarkę zrobili albo coś, bo kompletnie nie miałam sił. Co do pozycji, to od początku na łóżku byłam, nie wiem czy dałabym radę skakać na piłce, czy cokolwiek. Zresztą chyba nie było potrzeby, bo gdyby była to pewno by mnie na niej posadzili, bo babeczka obok mnie skakała akurat na piłce. I na tym łóżku raz na jednym boku, raz na wznak, raz na klęcząco i siedzenie na kolanach, żeby główka schodziła, bo już "prawie, prawie". Najpiękniejsze wspomnienie z tego najpiękniejszego wspomnienia to sam moment jak Mała wyskoczyła ze mnie, a za oknem zaświeciło słońce prosto w oczy.. Mhmm.. Piękna pogoda od rana była :) Kuurcze, lubię opowiadać o porodzie, mogłabym w nieskończoność. :) Tylko nie mam już komu. Cieszę się, że znalazłam się na tym forum i mogę się z wami tym wszystkim, tą radością podzielić :)

2015-10-29 17:09

maalenka17 coś jest w tym co mówisz, ale na to stwierdzenie trzeba czasu by trochę odsapnąć bo zaraz po porodzie (przynajmniej ja) szczerze wątpiłam że zdecyduje się na kolejne dziecko, bo poród mnie przeraził :D całą ciąże, gdy inne mamusie opowiadały mi o porodzie nie wierzyłam im, i w te wszystkie historie, zawsze powtarzałam że jestem twarda i bólu porodowego się nie boję, bo to przecież nie może aż tak strasznie boleć :D skurcze przepowiadające męczyły mnie wiele, wiele tygodni w niektóre dni były nawet bardzo regularne i np przerwy między nimi byłu najpierw 15 min a potem coraz mniej aż schodziło do ok 7 min więc bardzo często myślałam że to już ten dzień:) mimo kilku problemów w ciąży i fałszywych alarmów gdy nadszedł ten dzień na początku nie wiedziałam że to już. Byłam już w 41 tyg i szykowałam się na wywoływanie aż tu nagle pewnej nocy dostałam bardzo silnych bóli. Znacznie różniły się od skurczy przepowiadających więc troszkę się przestraszyłam że to coś nie tak, bo odczuwałam ból a nie skurcz. Nawet nie patrzyłam na zegarek jak często się pojawia tylko poszłam się wykąpać i mąż spakował mnie do auta, a za mną dorzucił do auta walizkę i ruszyliśmy. W samochodzie trochę mnie z bólu skręcało, ale z racji tego że wszystko toczyło się wcześnie rano (ból obudził mnie chwile przed 4 rano) nie było ruchu i szybko dojechaliśmy ;) wjechaliśmy na 4 piętro i dzwonkiem "zawołaliśmy" rozespaną położną. Potem to już poleciało, najpierw wywiad i badanie, rozwarcie i nisko główka...potem dopełnianie formalności, podpisy, rozmowy itp. Przebrałam się w koszulę i podpięto mnie już na porodówce pod KTG, potem lewatywka a potem mąż już do mnie dołączył. Wtedy doszło chyba juz do nas obojga że to ten dzień. Bóle się nasilały, w ruch poszła piłka, masowanie strumieniem wody pod prysznicem, zaciskanie zębów i pięści z bólu. Jak tak wspominam to w sumie zostaliśmy z mężem pozostawieni sami sobie bo położna ani nie pomagała ani nie przeszkadzała- po prostu siedziała przy swoim biurku i gadała z koleżankami lub pisała jakieś papierki. Ból się nasilał, nie umiałam już sobie znaleźć pozycji z tego wszystkiego. Ciągle sprawdzano mi rozwarcie i robiono masaż szyjki (to dopiero ból), gdy zaczęły się bóle parte jeszcze raz skierowano mnie pod prysznic a potem czekałam i czekałam i zaciskałam nogi, raz stała, raz leżałam gdy już nie mogłam wytrzymać z bólu prosiłam by w jakiś sposób mi pomogli bo traciłam wiarę że sobie poradzę, gdy bóle parte trwały już na tyle długo że nie umiałam już zaciskać nóg(i przecięto pęcherz płodowy) by je powstrzymywać położna przypomniała sobie że nie poinformowała mnie że mogę już przeć myślę że gdyby wcześniej mi powidziedziała o tym mój poród znacznie by się skrócił). Byłam już trochę zesteroswana szczególnie jak usłyszałam że mam zielone wody i dziecko prawdopodobnie owinęło się pępowiną. W między czasie podano mi jakieś kroplówki na wzmocnienie bo tętno dziecka zaczęło spadać i oksytocyne by poród szybciej się rozkręcał. Trochę zdziwiło mnie że nie rozłożyli mi tych podnóżek i w trakcie parcia nogi mi albo zwisały albo trzymał mi je mąż. Gdy już na dobre zaczęłam przeć ( i przyznaje się , także krzyczeć a raczej stękać) wszystkie położne i inna służba wysza sobie z porodówki, gdyby nie to że obok stał mąż chyba bym zwariowała....i tak przez dobre 15 min w kulminacyjnym momencie poród obierał tylko mój mąż... Na szczęcię zdążyły wrócić na końcówkę. Gdy mąż powiedział że widzi już główkę poleciało szybko, dzidziuś był już z nami, następnie chyba poleciało łożysko choć to wszystko już średnio pamiętam... kojarzę tylko jak na chwilę położono na mnie córkę a potem to już tylko pamiętam haftowanie kwiatków (tzn szycie krocza):) Zaraz po porodzie byłam pewna że już nigdy nie będę mieć dzieci:) nigdy bym nie podejrzewała że to taki ból. Takie myśli jednak szybko przechodzą i z miła chęcią chciałabym miec kolejnego lokatora który kopał by mnie po brzuszku :)

2015-10-29 11:13

Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że poród to najpiękniejsze przeżycie w życiu. Na samo wspomnienie łezka się w oku kręci. Urodziłam dwa tygodnie przed terminem. Nawet się nie spodziewałam. Skurcze zaczęły się w piątek rano, odszedł czop śluzowy. Dałam jeszcze radę ogolić miejsca intymne. (do tej pory nie wiem jak to zrobiłam :D). Do południa skurcze ustały. Wieczorem poszłam spać można powiedzieć, że z nadzieją, że rano skurcze mnie nie obudzą. O jakże się pomyliłam jak znowu o 4 pobudka i skurcze.. Ciężka sprawa. Do 7 jakoś przeleżałam, poszłam pod prysznic. Od momentu gdy odszedł mi czop śluzowy, to co trochę wydobywał się śluz z krwią.. Po prysznicu za wiele się nie zmieniło. Czas jakoś mijał, pisałam z koleżanką, ze dziwnie się czuję i te skurcze. W domu jeszcze remont, bo garderoba do odświeżenia, trzeba pomalować. Po południu stwierdziłam, że przecież mogę jechać do szpitala i mają obowiązek zrobić mi KTG, więc mama mówi, to skoro tak jest to jedźcie. No to skończyli malować garderobę, spakowaliśmy się do auta, oczywiście torba z nami, bo co jak mnie zostawią. Na izbie przyjęć, pani po tym jak usłyszała, że skurcze co 9-10 minut, powiedziała, że na 99% zostaję. Partner poszedł mi jeszcze odebrać wyniki z wymazu. Dostałam jakieś papierki i z nimi na oddział ginekologii. Powiem szczerze nogi mi się uginały na samą myśl, że to już ta chwila. Przecież jeszcze 2 tygodnie mi zostały. Na izbie przyjęć ginekologii położna podłączyła mnie pod KTG, leżałam oczywiście 30 minut, skurcze odczuwalne, brzuch się napina, robi twardy. Położna patrzy na wykres, ale tu nic nie widać, pani na pewno ma skurcze? ehh.. Przyszedł ginekolog, popatrzył na mnie, na wykres i mówi: po co pani przyjechała ? Lekarz nie powiedział jak się poród zaczyna ? Zamarłam. Ale jak ? Co ? Serio ? No nic, poprosił mnie na fotel, sprawdził rozwarcie, tylko 2 cm. No to sobie myślę: 2 cm, taki ból, a gdzie 10 cm? Chyba umrę wtedy. Wysłali do domu z zaleceniem obserwowania i powrotu z powrotem jak skurcze będą silniejsze, częstsze, jak brzuch będzie bardzo twardniał, jak wody odejdą. Ok. Wróciliśmy do domu. I się zaczęło od nowa, skurcze się nasiliły, miejsca sobie nie mogłam znaleźć. Około 22 mówię, że idę pod prysznic, może minie i się położę. 30 minut pod prysznicem - średni efekt. Położyłam się do łóżka. Partner mówi jak będziesz miała skurcz to ściskaj mnie za rękę. No to ściskałam, co trochę. W końcu się odzywa: chodź pojedziemy do szpitala, bo przecież się tylko męczysz. A ja na to, że nigdzie nie jadę, bo znowu mnie odeślą do domu, więc bez sensu jechać. O 2:45 złapał mnie taki skurcz, że przy końcu odeszły mi wody. Miłe uczucie!! Jak cholera! :) Szturcham partnera, że wody mi odeszły. Obudził rodziców, że rodzę. Ja się doczłapałam do łazienki, ubrałam jakoś, 2-3 razy zmieniłam podpaskę, chociaż to nic nie dawało, dalej się lało. Ubraliśmy się. ręcznik między nogi, jeden na siedzenie w aucie i pojechaliśmy. Po drodze jeszcze mówię, że wolniej jedźmy, bo chcę w jednym kawałku dojechać, a przecież jadę rodzić. Żarty się mnie po prostu trzymały. Pod szpitalem mówię do partnera, ty biegnij ich budzić ja jakoś dojdę, no to doszłam pod izbę, stanęłam pod ścianą, założyli mi pasek na rękę i proszę iść na pierwsze piętro. Nie skorzystałam z widny, weszłam po schodach, co drugi stopień, taka energia, taka adrenalina. Na oddziale ginekologii oczywiście KTG, papierologia, badanie rozwarcia. Szok. Myślałam, że wykituję. O 4 na porodówkę, ból jak 150, zwijanie się, zalecenia położnej, proszę uklęknąć, ale usiąść na piętach. Ale jak?! Nie dam rady. Powyzywałam wszystkich. Pokrzyczałam, Pojęczałam. Położna założyła fartuch,drewniane buty i już wtedy uświadomiłam sobie, że to koniec, że jeszcze chyba chwilę. Okres parcia jest ciężki, bo niby jeszcze chwilkę, ale to jak wieczność. Niby trwał 10 minut. Więc nie taka wieczność. Jak Mała wyskoczyła to partner się śmieje do tej pory, że ledwo ją złapały. Chwile poleżała na moim brzuchu. Później na pomiary ją wzięli, partner z nimi poszedł. A ja rodziłam? łożysko. Czy rodziłam to nie wiem, bo wcale nie musiałam już przeć, trwało to około 20-25 minut. Później lekarz przyszedł mnie zszyć. I po szyciu 2 godziny jeszcze na porodówce, później na salę i czekanie na Maleństwo, :) Po porodzie mówiłam, że nigdy więcej, że tylko jedno dziecko. Teraz, po 5 miesiącach? Chcę jeszcze raz! :)

2015-10-26 19:57

termin miałam wyznaczony na 31 maja. w piątek 15 maja byłam w szpitalu na "przegląd" i ktg bo miałam w niedzielę jechać na komunię chrześnicy. wszystko było ok, bez rozwarcia i skurczów. w sobote 16 maja siedziałam sobie na grillu, rozbolał mnie brzuch to poszłam do łazienki i chlup odeszły mi wody... no to szybko się ubrałam, mąż wziął torby, strasznie panikował :) a ja jeszcze zaczełam sprzątać a ten krzyczał na mnie że już trzeba jechać :D do szpitala trafiłam cos około 21, na izbie zbadano mnie, zero skurczy i rozwarcia, na usg dzidzia miała sie dobrze. no to wzieli mnie na "przygotowanie". już po wszystkim dali koszulę, i położyli pod KTG i dali kroplówke z oksytocyny. tak leżałam i czekałam na akcje aż musiałam iść do wc i potem pochodziłam po korytarzu i znowu na łóżko. na sali byłam sama, a na sali rodzinnej inna para. w między czasie musiałam sobie poziom cukru mierzyć rozwarcia nie było to położna dała mi piłkę. po chwili sprawdza i tu już 5 cm, nawet po męża nie zdążyłam zadzwonić.. przyszły skurcze ale nie były to krzyżowe. dali mi butlę z gazem który nic nie dawał ale i tak nie było źle. najgorzej było doczekać do tych 10 cm, bo ciągle było 9. pierwszy okres porodu trwał 5godz 20min a drugi 1g20min. urodziłam o 8,20. dostałam też antybiotyk bo wody odeszły 12 godz przed porodem. nie było tak źle, mysłałam że będzie bardziej bolało. musieli nacinać i troche to bołało. położyli mi małego na chwilę, potem zajęli sie nim. w tym czasie zszyli mnie, nawet nie bolało, nie mogłam przestać się usmiechać. potem pokazali mi synka jeszcze raz i go niestety zabrali. leżałam 2 godziny na sali poporodowej, potem do normalnej sali. poród nie taki straszny jak go opisywali, cudowne przeżycie! :)

2015-10-26 15:40

Mój poród był najpiękniejszym wydarzeniem w moim życiu i jestem wdzięczna losowi, że miałam na tyle siły, aby przeżyć go w taki sposób. Może zacznę od tego, że do końca II trymestru panicznie bałam się porodu. Do tego stopnia, że nie mogłam nawet o tym myśleć. Aż w końcu przyszedł moment, kiedy uznałam, że mam już tego dość. Włożyłam naprawdę ogromną pracę w zmianę swojego nastawienia. Przede wszytskim przestałam słuchać makabrycznych hitorii rodem z rzeźni i ubojni. Wiem doskonale, że nie u każdego poród przebiega gładko i bezproblemowo, ale naprawdę uważam, że kobiety nie powinny się straszyć nawzajem. Lęk, strach, przeażenie, stres - to najwięksi wrogowie naturalnego porodu. U mnie wszytsko zaczęło się od wklepania w wyszukiwarkę hasła "pozytywne historie porodowe". Znalazłam stronę, na której kobiety opisują swoje porody jako piękne, wzmacniające i niezapomniane przeżycie. Zaczęłam czytać o istocie bólu, o tym, że zaczyna się i kończy w naszej głowie i tylko od nas zależy, jak mocno będziemy go odczuwały. Pomagały mi afirmacje, relaksacja, codzienne rozmowy z moim dzieckiem (w myśł zasady, że łatwiej rodzi się kogoś, z kim się człowiek zaprzyjaźnił :-) ), wizualizacje mojego wymarzonego porodu. Nie mogłam uwierzyć, jak każdego dnia z kobiety, która marzyła o cesarce na życzenie, stałam się kobietą, która z całego serca zapragnęła urodzić naturalnie. Oczywiście mój plan porodu zawierał adnotację, że w razie komplikacji mają ciąć, bo pracuję na codzień z dziećmi głeboko zranionymi przez życie i dobrze wiem, jak wiele tych zranień jest wynikiem zbyt późnej decyzji o cesarce. Doszłam w końcu do tego momentu,w którym pytana o to, czy boję się porodu, odpowiadałam NIE i faktycznie tak czułąm. Przepełniał mnie ogromny spokój i wiara we własne siły. Czułam, że ten spokój to najlepszy prezent, jaki mogę dać mojemu dziecku, dla którego to wydarzenie jest wielkim stresem. W końcu nadszedł ten moment. Dwa dni przed spodziewanym terminem, w nocy z 13 na 14 lipca obudził mnie skurcz. Czułam już takie skurcze wcześniej, ale po prostu wiedziałam, że się zaczyna. Nie mogę powiedzieć, żeby mknęło jak torpeda. Przez 19 godzin męczyły mnie bóle krzyżowe, które znosiłam dzielnie. Mama na zmianę z mężem masowali mi krzyż, kiedy ja na klęczkach kołysałam biodrami i wydawałam z siebie najniższe tony, na jakie mnie było stać. Po 12 godzinach pojechałam na izbę sprawdzić jak tam postęp. Rozwarcie na opuszek palca! Myślałam, że skonam. Wróciłam do domu, weszłam pod prysznic i wtedy ruszyło. Ok. godziny 22 pojechałam do szpitala, bo było mi już niedobrze. Bo badaniu na izbie okazało się, że rozwarcie już na 3 palce. Nim doszłam na trakt porodowy było już 4. Po prysznicu załapałam pełne. Była piękna letnia noc. Miałam to szczęcie, że byłam jedyną rodzącą. Klimat, przygaszone światło, cisza, spokój, mój mąż, który był przy nas do końca. Pamiętam ogromny ból (konstruktywny, potrzebny) i słowa połoznej : pięknie rodzisz. To dodało mi skrzydeł. W momencie, w którym pomyślałam, że nie dam już rady, że za moment umrę, poczułam jak wyłania się ze mnie moja Córka - mój skarb najwięszy 15 lipca o godz. 0:45. . Ból jakby się rozpłynął. Położono mi dziecko na brzuchu, a ja się czułam tak sczęśliwa, że mogłabym góry przenosić. Przytulone do mnie leżało 2890 g szczęścia, 53 cm radości, wyczekane, wyśnione, moje. To uczucie uzależnia, naprawdę! Do tego stopnia, że bardzo za nim tęsknię. Lekarz po wszytskim mnie zszywał, a ja myślałam tylko o tym, żeby wstać i iść do dziecka. Tak też zrobiłam, czym wprawiłam położne w osłupienie :-) A potem cała noc, której nie przespałam. Moja Córcia wtulona we mnie ssała pierś, a jak nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Polecam wszystkim takie przeżycia. Wiem, że nie zawsze tak się da, ale apeluję do wszytskich przerażonych kobiet - nie dajcie sobie wmówić, że czeka Was horror, bo go przeżyjecie. Poród może być piękny, bez wzgledu na to, czy będzie naturalny, czy skończy się cesarką. Tylko od Was zależy, jak go zapamiętacie .

2015-10-24 15:21

To ja opowiem po kolei, od samego początku. :) Wyznaczony termin porodu miałam na 06.04.2015 r. - drugi dzień świąt wielkanocnych. Jakiś czas przed byłam na badaniu u lekarza. Stwierdzono rozwarcie 4 cm. Pani doktor powiedziała, że jeśli chcę to może uda się, abym urodziła przed czasem i spędziła święta w domu z synkiem. Niezmiernie się ucieszyłam, gdyż spodobała mi się ta wizja. Poradziła mi, żebym porobiła kilka prac domowych przez weekend i zgłosiła się w poniedziałek do szpitala. Byłam aktywna przez całą ciążę, więc w sobotę oraz niedzielę wykonałam ciut większy wysiłek niż ginekolog poradziła. Po zgłoszeniu się do szpitala stwierdzono rozwarcie na 2 luźne palce oraz to, iż główka dziecka ładnie napiera, lecz skurczy nadal brak. Lekarka zaproponowała, abym poszła na około dwugodzinny spacer i zadzwoniła do niej po tym czasie. Jak kazała tak zrobiłam, oczywiście w towarzystwie męża oraz mamy. Przespacerowałam się po lekkich górkach, pobiegałam po schodkach, a tu nic się nie działo. Zatelefonowałam do Pani doktor i przekazałam co i jak. Stwierdziła, abym przyjechała z walizką do szpitala jeśli pojawią się regularne skurcze, bądź odejdą wody płodowe. Minęła przewidywana data porodu, więc znów zadzwoniłam do ginekolog. Poprosiła, abym zgłosiła się 09.04.2015 r. między 8:00, a 10:00 na izbę przyjęć. Zjadłam lekkie śniadanie, pożegnałam się z najbliższymi i o godzinie 9:55 mąż zaprowadził mnie na miejsce. Po formalnościach oraz badaniach zabrano mnie na USG. Stwierdzono, iż dziecko ma niemal 4 kg. i powiedziano, że kwalifikuję się na cesarskie cięcie. Moja prowadząca doktorka zasugerowała jednak, iż z pewnością dam radę urodzić naturalnie. Zapytała mnie co roimy. Stwierdziłam, że cokolwiek, byle szybko. ;) Jednak zdecydowałam się na poród siłami natury, bo podobno jest lepszy dla dziecka. Zaprowadzono mnie na porodówkę, podano do wypełnienia plan porodu, omówiono go, zrobiono co potrzeba i podano kroplówkę z oksytocyną. Skurczy nie czułam wcale mimo, że rozwarcie powiększało się w mgnieniu oka. Przy 8 cm. przebito mi pęcherz płodowy. Od tamtej pory zaczęłam odczuwać delikatne skurcze. Po niedługim czasie stwierdzono 10 cm. rozwarcia i poczułam mocne skurcze parte. Uśmiech oraz dobry humor, który do tej pory mi towarzyszył momentalnie zamienił się w zdziwienie, strach, a później w kilka głośnych jęków. ;) Na szczęście trwało to tylko 50 minut. Jednak zamiast za każdym razem przeć, niekiedy się wstrzymywałam, aby ból przeminął, za co oczywiście zostałam skrzyczana przez położną. ;) Zmieniłam pozycję na kucającą, bo było mi łatwiej. Na ostatnie dwa parcia wróciłam do poprzedniej. Nacięto mnie 3 razy, kazano spojrzeć na kroczę, skąd w kilka sekund wyszedł mój syn... Położono mi go na klatce piersiowej. Moje 3980 gram szczęścia i słodyczy. Cudowne uczucie... Potwierdzam to co mówią inne mamy - w tym właśnie momencie wszystkie bóle odchodzą. Moja pełnia szczęścia była nie do opisania. Przecięto pępowinę, zabrano go na badania, umyto mnie, ponownie przyniesiono oraz położono na moim brzuchu, a na końcu zaszyto krocze. Nie odczuwałam wówczas żadnego bólu, ale bardzo mi się trzęsły nogi. Dowiedziałam się, iż taka jest reakcja organizmu po porodzie naturalnym - ciężkim wysiłku fizycznym. Następnie odbyło się pierwsze karmienie, pierwsze spotkanie ze świeżo upieczonym tatą, a potem zawieziono na salę poporodową. Cieszę się, że rodziłam siłami natury, bo tego samego dnia pewnie, bez niczyjej pomocy chodziłam oraz zajmowałam się maleństwem.

2015-07-18 12:15

Nam nawet jedna z położnych opowiadała, że jak jej podczas porodu podali oksytocynę, to już po chwili kazali jej to cholerstwo od siebie odłączyć, bo wytrzymać się nie dało.

2015-07-17 20:38

hirudo-bonum już teraz pamiętam, ze 22.08 albo 14.08 :-))) ale kojarzę faktycznie coś mówili w szkole rodzenia, ze oksytocyna nie jest taka dobra i jak jest taka możliwość to lepiej jej unikać. Z resztą siostra mojego męża do tej pory nie wie dlaczego miała wywoływany poród, dostała właśnie oksytocynę i też mówiła, że poród to dla niej tragedia, a pierwszą córeczkę urodziła bez większych bóli.