Hej dziewczyny :) dziękuję za wszystkie miłe słowa i gratulacje. Córcia jest już z nami od niedzieli :)
Napiszę Wam tu szczegóły skoro już w tym wątku temat wyszedł :) ale ostrzegam, że post będzie dość długi, piszę póki pamiętam :D
Jak pisałam na Canpol w piątek miałam kontrolną wizytę u ginekolog, tylko mojego lekarza w tym tyg nie było i musiałam iść na zastępstwo do innej pani, u której już raz kiedyś byłam.
Przed wizytą miałam zapis ktg i wyszło, że jest wszystko z dzieckiem w porządku, ruchy są i przy tym odpowiednie tętno ale skurczów żadnych nie widać.
Potem pani doktor mnie dość dokładnie badała, tzn siedziałam u niej ponad 40 minut, analizowała wyniki, zrobiła badanie szyjki i USG brzucha.
Najpierw jak zobaczyła w karcie, że mam termin na 24.06 to kazała od tej daty liczyć 7 dni i się zgłosić na oddział jeśli nic się samo nie zacznie (tak miałam przy synach). Ale potem zauważyła, że termin z USG prenatalnego wychodzi na 19.06 i uczepiła się tej daty. Powiedziała, że w takim razie w poniedziałek 26.06 mam się zgłosić do szpitala na kontrolę, dała skierowanie na patologię ciąży.
Zbadała mi szyjkę i powiedziała, że jest miękka ale zero rozwarcia i zero oznak porodu.
Potem zrobiła USG i powiedziała na samym początku, że przepływy i ilość wód płodowych w porządku. A po chwili, że jej się te wymiary dziecka nie podobają i już rozumie czemu lekarz kazał liczyć od terminu miesiączki, bo to dziecko jest małe. Wg niej było za małe na ten tydzień i powiedziała, że to nie możliwe żebym miała mieć teraz tak małe dziecko jeśli wcześniej miałam dwóch dużych chłopaków.
Tylko, że ona te pomiary trochę dziwnie robiła, nie podała mi wagi dziecka, zmierzyła przekrój główki i potem obwód brzuszka, powiedziała że główka jest mała, brzuszek duży i jak zaznaczyła na brzuszku ten obwód to jej wyszło, że to 37 tydzień.
No i wtedy jeszcze zbadała mnie w 4 miejscach wokół brzucha i powiedziała, że jednak muszę iść do tego szpitala bo wód płodowych jest mało.
Ja się załamałam, w drodze do domu i jeszcze później sobie popłakałam bo mnie przeraziła plus bałam się, że pójdę na wywoływanie i koniec końców zrobią cc bo nie będzie postępu porodu.
Ale jak już się pozbierałam to napisałam do koleżanki, która w tym szpitalu właśnie była na wywoływaniu żeby mi powiedziała jak to było. Uspokoiła mnie, że nie naciskają tak bardzo tylko czekają no i pisała że też miała mało wód płodowych i jej położna kazała pić dużo wody.
Ja zaczęłam szperać w internecie i faktycznie coś tam znalazłam, że tej wody trzeba pić naprawdę ogromne ilości. No i tak też zrobiłam. Wieczorem aż mi niedobrze od tej wody było.
Jeszcze po południu od razu zabrałam się za odkurzanie, mycie podłóg na kolanach i potem za spacery wkoło domu. Mężowi kazałam napompować piłkę do ćwiczeń i też trochę przy niej ćwiczyłam żeby temu dziecku pomóc jakoś się tam ustawić w kanale rodnym.
W sobotę też od rana na nogach, potem jeszcze klatkę schodową umyłam na kolanach i też spacerowałam. Robiłam co mogłam by się jak najwięcej ruszać przy tych moich dwóch urwiskach :p
W sobotę były też urodziny mojej mamy, więc jeszcze przed 17:00 poszliśmy do niej na dół, zjedliśmy ciasto i mieliśmy iść na 18 do kościoła ale do mamy przyjechała ciocia więc zostaliśmy. Nawet jej mówiłam że w pon idę do szpitala bo nic się nie dzieje a ona mi wtedy powiedziała, że jeszcze do pon to mogę sama urodzić.
No a ogólnie w dzień parę razy chodziłam do kibelka bo mnie trochę biegunka dopadła albo od tej ilości wody albo stresu. No i tak jakoś jak byłam po 18 znowu w ubikacji to potem jak wyszłam czułam, że jeszcze mnie dziwnie boli w dole brzucha. Ten ból jeszcze kilka razy się powtórzył ale nie był taki straszny. W końcu za którymś razem uznałam, że to chyba jakieś skurcze przepowiadające będą. Oczywiście i mąż i przyjaciółka mi mówili że na pewno nie, że to stres i sobie wmawiam. Ale to się powtarzało, coraz częściej i mocniej.
Aż w końcu o 20.45 zaczęłam mierzyć na aplikacji te skurcze i wyszło, że mam co 15 minut. Każdy mocniejszy. Miałam takie 4 a potem już co 10-6 minut i się to rozpędzało.
Jakoś przed 23 obudziłam męża, że to jednak już i już miałam wtedy skurcze co 4 minuty. Wyjechaliśmy ok 23.30 do szpitala, skurcze w samochodzie miałam tak co 4-5 minut jeszcze kazałam mężowi zwolnić bo sama nie byłam pewna czy to już czy nie, wydawało mi się że wyhamowało.
Na porodówce byliśmy ok północy, z rozwarciem 5 cm, więc nastawiłam się, że długo będę tam siedzieć. Położna założyła ktg ale mogłam stać i się ruszać. W ciągu tego ktg miałam może z 4 skurcze, potem uklęknęłam na materacu i oparłam się o piłkę i tak się chwilkę bujalam, miałam może 2-3 skurcze i nagle jak coś poszło, czułam jakby jakaś bomba ze mnie wychodziła a to wody odeszły i automatycznie był taki ból, że zaczęłam się tam drzeć i trząść bo pamiętałam jak z drugim synem bolało i bałam się tego bólu.
Położna zapytała czy chce iść pod prysznic ale potem uznała że jednak nie zdążymy. Kazała tylko odwrócić się i oprzeć trochę wyżej na łóżko, żebym była bardziej w pionie. Wiec się opierałam na łóżku na łokciach a stałam na podłodze. I na parciu trochę schodziłam w dół, jakby próbując kucnąć.
No i mój mąż mówi, że na tym parciu miałam może 6 skurczy i już dziecko było.
Córa urodziła się o 1:06 :) miała 3190g i 53 cm. Jest malutka ale te 3190 to chyba wcale nie tak źle. Tak mi ginekolog mój podawał tydzień temu no a ta pani w zastępstwie tylko powiedziała że mało, nastraszyła mnie.
Położna za to się zachwycała porodem, mówiła że jakby miała nagranie to by go sobie oglądała kilka razy i pytała czy nie rozważałam porodu domowego bo byłby idealny.
A mnie bolało strasznie, choć chyba faktycznie mniej niż z drugim synem i też powiem Wam, że ten poród inaczej czułam. Jak mi kazała oddychać to rzeczywiście czułam, że to dziecko tak wypycham tym oddechem i jak się na tym skupiłam to nawet mi to parcie szło.
No w każdym razie już jest po, rozkręciło się samo i wszystko z nami ok. Jak się okazało mała miała już lekko zielone wody, potem na mnie dokończyła kupkę no i była podobno lekko owinięta pępowiną chyba 2 razy ale cały czas tętno było dobre. Położna przykładała słuchawkę za każdym razem po skurczu.
Potem z łożyskiem się zastanawiała czy jest ok bo jej brakowało jakiegoś kawałka, dała mi już po porodzie oksytocynę na obkurczanie macicy i obserwowała ale niby wszystko wyszło.
No a teraz czekamy właśnie na wypisy i wychodzimy dziś do domu :)